Krótkie refleksje na tematy wychowawcze

„Nie wystarczy kochać dziecko, ono musi wiedzieć, że jest kochane” – skąd się dowiedzieć, czy dziecko czuje się kochane?

Fakt, że kochamy nasze dzieci nie ulega wątpliwości (oczywiście myślę o przeciętnej, normalnej rodzinie, pomijam patologię i wszelkie dysfunkcje). Mieliśmy pragnienie zostać rodzicami, a nawet, jak rodzicielstwo nas zaskoczyło i nie spodziewaliśmy się tak szybko zostać mamą czy tatą, to i tak kochamy nasze dzieci. Dowodów naszej miłości jest wiele, każdego dnia.

Poświęcamy dla nich całe swoje życie. Kiedy przychodzą na świat służymy im 24 h na dobę. Nie muszę przypominać matkom i ojcom nieprzespanych nocy, stresów, kiedy dziecko chorowało, nasłuchiwania czy oddycha w łóżeczku… Pracujemy, aby dzieciom było dobrze, aby niczego im nie zabrakło. Dbamy o ich wszechstronny rozwój (czasem nawet przesadzamy z tym dbaniem o rozwój, ale to już temat na inne rozważania). Wakacje organizujemy tak, żeby nasze pociechy miały atrakcje. Znajomi ograniczyli się głównie do takich, którzy mają dzieci i to najlepiej w podobnym wieku.

Czasem, na szczęście, myślimy trochę o sobie i udaje nam się zachować odrobinę zdrowego egoizmu. Zdarza nam się wyjść bez dzieci, zdarza się wizyta u fryzjera, kosmetyczki, zdarza się zamknąć w swoim pokoju z książką i kubkiem kawy. Ale nie ukrywajmy, że to raczej margines naszego życia.

Generalizując, życie rodzica kręci się wokół dzieci i obowiązków (i nie jest to narzekanie, wszak bycie rodzicem to mój wybór ). A wszystko, dlatego, że kochamy nasze dzieci. Nasza miłość do nich jest oczywista.

A jak to wygląda ze strony dziecka? Czy dla nich to też taka oczywista oczywistość? Różnie to bywa… Zdarza się Wam czasem usłyszeć tekst „Mama jest ciągle zajęta, nie chce się ze mną pobawić!”, „Tata zawsze pracuje.”, „Mamo, bo ty bardziej kochasz ją/jego (czyli siostrę lub brata)!”, „Znowu nie masz czasu?!”, „Ciągle na mnie krzyczysz!”  itd., itp. ? Pewnie Wam się zdarza być adresatem podobnych zarzutów…

Jak reagujemy? Może pojawić się poczucie krzywdy i niesprawiedliwości. Przecież wszystko jest dla dzieci, całe swoje życie im poświęcam!!! A tu taka niewdzięczność!!! Zaprzeczanie tym zarzutom to pierwsze, co przychodzi nam do głowy: „Przecież to nieprawda, że ciągle krzyczę, że nigdy nie mam czasu, że ciągle pracuję! To nieprawda!!!”. Chciałoby się krzyczeć „Nie masz racji!!! Kocham cię tak bardzo jak ją/jego”, „Przecież pracuję, żebyś miał fajne wakacje, wygodne mieszkanie”.

Można mieć w sobie bunt na tą sytuację! W końcu bardzo kochamy dzieci, dlaczego one mówią takie rzeczy? Dlaczego nie doceniają tego, co robimy, dlaczego nie widzą, jak ciężko pracujemy, żeby było im dobrze…

A ja dzisiaj zachęcam Cię, Drogi Niedoceniony Rodzicu z niewdzięcznymi dziećmi, żebyś posłuchał, co mówią dzieci, żebyś posłuchał i wyciągnął wnioski…. To pewnie trudne, bo z burzą emocji ciężko mieć refleksje, ale właśnie takimi wkurzającymi tekstami dziecko chce nam powiedzieć ważne rzeczy. Dziecko pokazuje, jak to wszystko widać z jego strony.

Znacie tą historyjkę o dwóch ptaszkach na wierzbie? Dobrze obrazuje tą sytuację.

Jeden ptaszek siedział na czubku wierzby, drugi ptaszek siedział na pniu drzewa poniżej listków. Ptaszki chciały się ze sobą zaprzyjaźnić. Ten z góry drzewa zagaja do tego, co na dole: „Hej, ale ładne zielone liście, prawda?”. Ten z dołu drzewa mówi zdziwiony: „Przecież one są białe, ślepy jesteś?”, „Nie, one są zielone, sam jesteś ślepy!” – mówi ptaszek z góry drzewa, „Nie, one są białe, co ty wygadujesz!” – odpowiada ptaszek z dołu. Po kilku minutach wzajemnego przekonywania się do swoich racji, wkurzony ptaszek sfrunął z góry i spojrzał na liście od dołu… „Rzeczywiście on miał rację”. Ptaszek z dołu obejrzał liście od góry: „Rzeczywiście mówił prawdę, listki są zielone”…. Morał tej historii jest oczywisty: ten sam liść wierzby z różnych perspektyw wygląda inaczej.

Jeżeli chcesz poznać perspektywę Twojego dziecka, słuchaj, co do Ciebie mówi. Nie zaprzeczaj, nie udowadniaj mu swojej racji, posłuchaj, pomyśl i wyciągaj wnioski.

Warto jednak w tym miejscu podkreślić dwie kwestie.

(1) Zawsze mamy prawo bronić swoich granic i nie pozwalać dziecku nas obrażać. Możemy wyrazić swoją niezgodę na obelgi, przezwiska. Niezgoda na to i wyraźne postawienie granicy jest wręcz naszym obowiązkiem, wszak uczymy nasze dzieci szacunku do innych.

(2) Dzieci w emocjach mówią do nas czasem, że nas nienawidzą, że nas nie lubią, że jesteśmy złą mamą czy tatą. Warto uczyć się odróżniać, kiedy mówią to tylko dlatego, że właśnie im czegoś zabroniliśmy, a kiedy chcą nam coś ważnego powiedzieć. To naprawdę da się odróżnić.

Słowa św. Jana Bosko „Nie wystarczy dziecko kochać – ono musi wiedzieć, że jest kochane!” niech będą dla Was przestrogą, motywacją, zachętą do zejścia czasem z wierzchołka tej wierzby i przekonania się, że to, co dzieci mówią do nas jest prawdą w ich oczach, tak, jak prawdą jest to, że liście wierzby widziane od dołu są białe.


„Mamo, co można kupić w seks shopie?” czyli słów kilka o tym, jak rozmawiać z dziećmi na „te tematy”….

Usłyszeliście już takie pytanie? Nie?! To wystarczy wybrać się z dziećmi do stolicy i przejechać wzdłuż ul. Jana Pawła II. Dzieci na pewno o to zapytają, o ile w ogóle mają odwagę zadawać pytania w tym temacie. Notabene dobrze jest, kiedy dzieci mają śmiałość i odwagę pytać, wszak dopóki dzieci pytają wiemy, co w tych małych, ale bardzo ciekawych głowach się kotłuje.

My dość często jeździmy ul. Jana Pawła II i nie dało się uniknąć zainteresowania seks shopem… Moje córki (wówczas 7 i 10 letnie) były bardzo dociekliwe. Trochę mnie to pytanie zaskoczyło, ale też ucieszyło – jest okazja, żeby pogadać o niezwykle ważnych sprawach. Stosując zasadę mówienia prawdy (co nie oznacza jednak opowiadania dziecku wszystkiego, co się wie na dany temat) odpowiedziałam, że to taki sklep, gdzie można kupić różne przedmioty, które dorośli ludzie wykorzystują, kiedy uprawiają seks. Jako, że moje dzieci wdrożone w tematykę związaną z seksem nie musiałam przy okazji tego pytania zaczynać historii od Adama i Ewy i mogłam skoncentrować się na konkretach.

W moim rodzicielstwie (które mam odwagę nazywać odpowiedzialnym i dojrzałym) stosuję zasadę bycia zawsze dwa kroki przed „resztą świata”, szczególnie w tematach związanych z seksem i seksualnością człowieka. Dlaczego? Bo mogę przekazać im piękno tej sfery i nauczyć ich szacunku do tematu. Czasy dziś mamy trudne w tym względzie. Świat wrzeszczy, krzyczy i wydziera się różnymi odcieniami i barwami słowa SEKS (sprowadzając go do sportu, do zabawy, do przyjemności). A ja chcę przekazać dzieciom piękno tej części naszego życia. Chcę dzieciom powiedzieć, że seks to więź, że to zobowiązanie, że to decyzja ….a nie tylko „te śmieszne ruchy”.  Muszę się, zatem śpieszyć z rozmowami, żeby świat mnie nie wyprzedził.

Nam udało się wygrać ten wyścig… Inicjowałam rozmowy na „te tematy” odpowiednio wcześnie, czyli wtedy, kiedy starsza córka szła do przedszkola. Dzięki temu dziś z przyjemnością (choć także z pewną dozą onieśmielenia) odpowiadam na pytanie „co można kupić w seks shopie?” i wiele, wiele innych. Przy okazji takich rozmów mogę w nieinwazyjny sposób przekazywać dzieciom moje wartości, mogę je moralnie i seksualnie wychowywać bez zbędnych wykładów i kazań. A wiadomo, że wychowanie (zwłaszcza seksualne) nie jest moralnie neutralne.

No tak, ale jak tu rozmawiać z dziećmi na „te tematy”? Polski język nie sprzyja takim rozmowom. Mamy terminy albo medyczne, albo wulgarne, albo infantylne. W większości przypadków z nami nikt nie rozmawiał o seksie i dojrzewaniu. Nie mamy dobrych wzorców. Jak to, zatem robić? Jak się ośmielić? Jak pozbyć się zawstydzenia? Nie jest to łatwe, ale warto! Można sobie pomóc w tym temacie, wesprzeć się dobrą książką, posłuchać innych rodziców, można pójść na warsztat itd. itp.

Kiedy rodzice mnie pytają jak rozmawiać z maluchami na „te tematy”, odpowiadam: PKP – prosto, krótko i prawdziwie.

Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić… Wiem, bo warsztat „Bocianów już nie potrzebujemy… jak rozmawiać z dziećmi o seksie, seksualności i miłości?” cieszy się dużym zainteresowaniem wśród rodziców. Uczestnicy oceniają ten warsztat jako bardzo praktyczny i pomocny w rodzicielskim życiu. Na warsztacie ćwiczymy, jak odpowiadać na najtrudniejsze pytania, jakiego języka używać, jak radzić sobie z zawstydzeniem, jak inicjować rozmowy z dziećmi. Dodatkowo rozmawiamy o rozwoju psychoseksualnym, zastanawiamy się jak reagować na „seksualne” zachowania naszych dzieci, uczymy się, co robić, aby maksymalnie chronić nasze dzieci przed zagrożeniami na tle seksualnym.

Wracając do naszej rozmowy o seks shopie – miała ciąg dalszy, padały kolejne pytania: „to, co konkretnie można tam kupić?”, „a po co to ludzie używają”, „a czy możemy iść do seks shopu?”.  Dla mnie to super okazja, aby rozmawiać z dziećmi prawdziwie i szczerze. Dzieci naprawdę to doceniają, mam na to dwa żywe dowody w domu J.


„Mamo, jesteś głupia!”, czyli jak bronić swoich rodzicielskich granic…

To, że swoich rodzicielskich granic należy bronić – rzecz oczywista! To, że trzeba mądrze wyznaczać granice swoim dzieciom – rzecz oczywista! Wszak bez granic grozi nam bezprawie, chaos i agresja!!!  Ale jak wygląda obrona i wyznaczanie granic w rodzicielskiej praktyce– życie pokazuje, że rożnie…..

Moja córka, która wówczas miała 5-6 lat, kiedy dopadały ją silne emocje (często zresztą spowodowane wyznaczaniem granic z mojej strony, czyli zakazy, nakazy) obdarzała mnie tekstem „Mamo, jesteś głupia”. Początkowo ignorowałam te mało przyjemne da mnie pokrzykiwania… W końcu każdy rodzic usłyszał kiedyś od swoich dzieci „nie lubię Cię”, nie kocham Cię”, „nic nie rozumiesz” , „jesteś głupi/a”. Świadomość tego pomagała mi nie robić z tego afery. Ale czy słusznie? Dopadały mnie czasem wątpliwości. Czy ignorować czy reagować? A jeżeli reagować, to w jaki sposób?

Przez jakiś czas ignorowałam… tłumaczyłam sobie, że to emocje. Emocje przecież przychodzą do nas niezależnie od naszej woli (do naszych dzieci również) i musimy sobie z nimi jakoś radzić (nasze dzieci również). A poza tym mówiąc szczerze nie chciało mi się na to reagować, nie wiedziałam jak, nie miałam czasu się tym zajmować, nie chciałam kolejnych awantur… Krótko rzecz biorąc stosowałam strategię wychowawczą: wychowanie przez ignorowanie…  Czy ta strategia jest dobra? Czasami tak, ale na pewno nie w tych okolicznościach!!! Poza tym wcale mi nie było miło słyszeć z ust mojej własnej kochanej córeczki, że jestem głupia. Przecież nie jestem głupia, a nawet gdybym była, to moje dziecko nie może tak do mnie mówić! Gdzie szacunek?! Gdzie normy społeczne?! Kto ma moją córkę nauczyć, co dobre, a co złe?  Przecież, jeżeli dziś mówi tak do mnie, to za trzy lata powie tak do swojej pani w szkole, do przechodnia na ulicy, bo niechcący nadepnie jej na odcisk.

Jednak trzeba reagować! Tylko jak? Co to oznacza w praktyce? Otóż, kiedy po raz kolejny usłyszałam, że jestem głupia, stanowczym tonem odpowiedziałam mojej córce, że „nie jestem głupia i nie chcę, żebyś ta do mnie mówiła” – w odpowiedzi chwila zastanowienia (czy też po prostu efekt zaskoczenia) i ponownie tekst „jesteś głupia!!!”. Hm… i co dalej? Dalej powtórzyłam tylko (równie stanowczym tonem), że „nie zgadzam się na to, żebyś nazywała mnie głupią”.

Oczywiście cały czas pamiętałam, że tekst „mamo, jesteś głupia” to efekt silnych emocji. Wiem też z własnego doświadczenia, że ludzie (także dorośli!) mówią rożne rzeczy w emocjach, a potem tego żałują. Świadomość tego pozwoliła mi nie obrażać się na moją córkę i reagować spokojnie i stanowczo.

Przy kolejnych razach „Mamo, jesteś głupia” moja reakcja była zawsze taka sama: „nie zgadzam się na to, żebyś tak do mnie mówiła, nie jestem głupia”, wypowiadane spokojnym i stanowczym tonem. I tak powtórzyłam jeszcze mniej więcej trzy tysiące trzysta trzydzieści trzy razy… albo i więcej…. Po około dwa tysiące dwieście dwudziestym razie miałam chwile zwątpienia… „Ile razy musze jeszcze to powtórzyć?” Już naprawdę zwątpiłam i zaczęłam szukać innych sposobów. Pomogła mi lektura książek Jespera Juula i Roberta McKenziego. Obaj wspominali o dzieciach, które mają silny charakter – takim dzieciom trudniej jest przyjmować rodzicielskie zakazy i nakazy. Zazwyczaj mają jakieś „ale”, zazwyczaj testują, ile jeszcze da się przesunąć granicę, zwykle sprawdzają, czy przy trzy tysiące trzysta trzydziestym trzecim razie reakcja mamy będzie taka sama. To mi pomogło przetrwać, nie poddawać się w bronieniu moich granic, nie wiedziałam, że sukces jest tuż za rogiem….

Kiedy pojawiła się kolejna sytuacja silnych emocji mojej córki, usłyszałam „Powiedziałabym Ci, że jesteś głupia ale nie mogę!!!!” HURRRRAAAA!!!! Sukces wychowawczy!!! Przy trzy tysiące trzysta trzydziestym czwartym razie moja córka uznała, że tej granicy nie da się przekroczyć. Uffff. Potem jeszcze tylko raz, po upływie ok. 2 miesięcy od tej sytuacji, powiedziała do mnie „jesteś głupia”, ale tym razem wystarczyło moje wymowne spojrzenie i usłyszałam „przepraszam”.

Dziś już nie słyszę od mojej kochanej, prawie 8-letniej córeczki, o silnym charakterze, że jestem głupia. Warto było metodą zdartej płyty z pełnym spokojem i poszanowaniem „agresora”, z ogromną wytrwałością bronić swoich granic J.

Kiedy więc, Drogi Rodzicu, wydaje Ci się, że broniąc swoich granic lub wyznaczając granice dzieciom powtórzyłaś/eś coś już milion razy i NIC, nie rezygnuj! Być może milion pierwszy raz będzie właśnie tym ostatnim… być może sukces jest już za rogiem…


Mądry Rodzic – Silne Dziecko… Czy wychowywania trzeba się uczyć?

Kiedy okazało się, że zostanę mamą (czyli 11 lat temu) zastanawiałam się każdego dnia, jak najlepiej przygotować się do tej roli. Rola ważna i co więcej, nie do zastąpienia. Nie mogłam i nie chciałam mieć w tej roli dublera. W szkole rodzenia dowiedziałam się jak przewijać dziecko, jak je pielęgnować, jakich kremów używać, kiedy iść szczepienie itd. itp. Nikt nie wspomniał o tym co zrobić (albo czego nie robić), żeby mądrze wychować dziecko… Kiedy człowiek chce zostać szewcem, krawcem, fryzjerem musi się tego nauczyć, musi praktykować, przypatrywać się, jak to się robi.  Na koniec otrzymuje odpowiedni dyplom, certyfikat i może wykonywać zawód.  A rodzic? Gdzie i kiedy ma się nauczyć jak być „dobrym rodzicem”? Nikt nie pyta przy wypisie ze szpitala o odpowiedni dyplom czy certyfikat… a szkoda… Jedynie rodzice adopcyjni muszą przejść odpowiednie przygotowanie. A co z rodzicami biologicznymi?

Jak mądrze wychować swoje dzieci? Ta myśl nie dawała mi spokoju… Mądrze oznacza dla mnie tak, aby dzieci, kiedy dorosną, poradziły sobie w życiu, aby mogły być samodzielne, mogły rozwijać swoje pasje, mogły czerpać z życia radość, aby potrafiły nawiązywać relacje,  budować silne więzi z innymi.

Pomyślałam o naszych mamach, ojcach, babciach, dziadkach – jakoś nas wychowali, mniej lub bardziej „wyszliśmy na ludzi”, a nikt ich nie szkolił, nie czytali mądrych książek. To może jednak ma się to we krwi? Albo wysysa się z mlekiem matki? Mówi się przecież o instynkcie macierzyńskim… może i tak… dziecko się urodziło, to się jakoś wychowa…. W końcu rodzice nas wychowali na porządnych ludzi… prawda? Prawda! Pozostaje jednak pytanie – czy potrafimy czerpać z życia radość? Czy umiemy nawiązywać bliskie i trwałe relacje z innymi? Czy potrafimy bez wyrzutów sumienia bronić swoich granic (z szacunkiem dla innych)? I dlaczego psychoterapeuci mają w dzisiejszych pełne ręce roboty?

Może zatem warto przygotować się nieco do bycia rodzicem?…. Ja, po pojawieniu się naszej pierwszej córki zdecydowałam, że chcę się uczyć jak być mądrym rodzicem! Chcę uniknąć błędów, które popełnili moi rodzice, dziadkowie. Swoją rodzicielską edukację rozpoczęłam od poszukiwań mądrych książek… Ups! Mocno się zdziwiłam przy pierwszej wizycie w księgarni (tak, tak, to były jeszcze czasy, kiedy chodziło się do księgarni, żeby kupić książkę J, dziś wystarczy wejść na odpowiednie strony w necie i złożyć zamówienie… a wcześniej poszperać na różnych stronach i już mniej więcej wiesz, co dana pozycja zawiera i czy jest dla ciebie wartościowa). Na półce z książkami dotykającymi tematu wychowywania  znalazłam mniej więcej 100 pozycji. O rany! Co wybrać? I od czego zacząć? W dodatku kiedy przeglądałam zawartość tych książek – porady, wskazówki były wzajemnie sprzeczne i wykluczające się. Co zatem robić? W końcu trafiłam na książkę, która w mojej ocenie powinna być „biblią” dla rodziców, czyli A. Faber, E. Mazlish „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły”. Ta książka pozwoliła mi odkryć „mój sposób” na mądre i odpowiedzialne wychowywanie. Potem było mi już łatwiej wybierać odpowiednie pozycje książkowe, „pochłaniać” je i stosować różne pomocne metody w życiu.

Lektura książek była jednak niewystarczająca. W książce wszystko wyglądało prosto, a potem w realu wychodziło inaczej. Oczywiście książki bardzo mi pomogły, ale dalej szukałam sposobów na to, jak być lepsza mamą (nie doskonałą, ale wystarczająco dobrą mamą). Trafiłam na SPOTKANIA WARSZTATOWE DLA RODZICÓW, spotkania  oparte m. in. na książkach Faber, Mazlish i to było TO!!! Wiedza książkowa została „przełożona” na rodzicielskie praktyki!!! W trakcie warsztatów miałam możliwość spojrzeć na różne sytuacje domowe oczami dziecka, zastanowić się co dziecko czuje, kiedy krzyczę, kiedy zrzędzę czy moralizuję. Zrozumiałam dlaczego czasem dzieci zachowują się tak, że trudno mi to zaakceptować. Poznałam sposoby na to, by przestać walczyć z własnymi dziećmi, a wspólnie z nimi walczyć z codziennymi problemami. I to co bardzo ważne! – spotkałam innych rodziców, którzy mają podobne dylematy i wątpliwości. Zobaczyłam, że inni też nie są doskonałymi rodzicami i zdarza im się (nierzadko) tracić cierpliwość.

Warsztaty dla rodziców dały mi dużo sił i wzbudziły mój ogromny entuzjazm. Wydały mi się tak wartościowe, że postanowiłam dzielić się z innymi swoimi doświadczeniami, metodami, sposobami mądrego wychowywania dzieci. Wykorzystując swoją psychologiczną wiedzę oraz trenerskie doświadczenia dziś sama prowadzę spotkania warsztatowe dla rodziców i nauczycieli.

Uczestnicy moich warsztatów potwierdzają ogromne dobrodziejstwo płynące z tego typu spotkań. I choć ta forma doskonalenia umiejętności rodzicielskich nie jest jeszcze zbyt popularna w Polsce, coraz więcej osób decyduje się na udział w warsztatach umiejętności wychowawczych. Decydują się wziąć udział w tego typu spotkaniach pomimo permanentnego braku czasu (to ogromna „zmora” dzisiejszych rodziców i ogromny wróg mądrego i odpowiedzialnego wychowywania dzieci L), pomimo obaw, pomimo swoich wątpliwości czy warto i czy dadzą radę czasowo…. Potem okazuje się, ze w 99% dają radę czasowo i jeszcze dostrzegają wiele wiele korzyści dla siebie i dziecka. Czas i zaangażowanie włożone w warsztaty określają bardzo często jako dobrą inwestycję…

Nie możemy zapewnić naszym dzieciom szczęścia w przyszłości, ale dziś możemy zrobić wiele, aby przygotować je do życia i pozwolić im odlecieć w kierunku, który same sobie wybiorą. Powtórzę za Korczakiem „Wychowawca nie jest obowiązany brać na siebie odpowiedzialności za odległą przyszłość, ale całkowicie odpowiada za dzień dzisiejszy”.

Szczerze zachęcam wszystkich rodziców i wychowawców do poszukiwania miejsc, gdzie odbywają warsztaty umiejętności wychowawczych. A wszystkie mamy i tatusiów, babcie, dziadków, nianie, opiekunki i opiekunów z Piaseczna i okolic (również z południowej części Warszawy) zapraszam do systematycznego przeglądania strony www.inspiratornia.edu.pl.


 

 „Mamo, dlaczego my nie mamy kar?!”

Takie oto pytanie (wypowiedziane z lekkim wyrzutem…) usłyszałam jakiś czas temu od mojej córki, wówczas 8-letniej… Co?!?!?! W pierwszym odruchu mnie zatkało. Jak to dlaczego?! Odpowiedź była prosta „nie macie kar, bo kara nie spełnia swojej funkcji wychowawczej, bo kara powoduje tylko bunt i chęć odwetu, bo kara niszczy relacje, bo kara rani, bo kara jest przejawem bezsilności rodzica, bo kara szybko traci swoją skuteczność…. Wiec dlatego moje drogie dziecko nie macie kar.” Ale co powiedzieć 8-latce? I dlaczego ona domaga się kar? Co mam odpowiedzieć na tak postawione pytanie (nie zapominając o wyraźnym wyrzucie w głosie)?

Zazwyczaj, kiedy nie wiem co odpowiedzieć na pytanie dziecka, odpowiadam pytaniem „A jakie kary chciałabyś mieć?”. W odpowiedzi słyszę „Kasia ma szlaban na komputer, Asia ma zakaz oglądania telewizji, Basia musi sprzątać za karę pokój brata….”. „Chciałabyś mieć szlaban na komputer? Chciałabyś sprzątać za karę lub nie iść do koleżanki?” – pytam. W odpowiedzi słyszę „No…. nie…. nie chciałabym…”. Kontynuując temat dociekam, o co chodzi. W odpowiedzi słyszę, „Bo ja bym chciała mieć kary, jak inni”… No i właściwie chyba zrozumiałam o co chodzi. Moje dziecko chce być „jak inni”. Ta silna potrzeba akceptacji w grupie powoduje, że dziecko chce mieć kary. No i zostałam z kłopotem. Jak tu na nowo wprowadzić kary?

Słowo kara zniknęło z naszego domu jakiś czas temu. Po tym, kiedy uświadomiłam sobie, jak kara działa (albo raczej, jak nie działa), wyrzuciłam ją z mojego rodzicielskiego repertuaru. Nie przeczę, że kara może być na chwilę skuteczna – może odstraszyć dzieci od robienia rzeczy niepożądanych lub zmusić do robienia rzeczy pożądanych. Tylko to jest działanie tymczasowe, jest skuteczne tu i teraz, a co dalej? Co, kiedy kara przestaje działać? Większość rodziców pewnie doświadczyła tego, że dziecko sobie nic nie robi z kary, że kara w pewnym momencie przestaje być dotkliwa dla dziecka i nie jest już żadnym środkiem przymusu. I co dalej?

Poza tym w procesie wychowawczym chodzi mi bardziej o wewnętrzną dyscyplinę u dziecka czyli samodyscyplinę, samosterowalność. Dla mnie efekt kary, kiedy dziecko myśli „nie zrobię tego, bo mama/tata zobaczy i będę miał karę” jest niewystarczający. W swoich rodzicielskich działaniach wychowawczych chcę osiągnąć efekt „nie zrobię tego, bo to nie jest dobre, bo to może komuś zaszkodzić, bo mogę kogoś/siebie w ten sposób skrzywdzić”. Czy kara pomaga osiągnąć ten rezultat? Wyobraźmy sobie, jak czuje się dziecko, które zostało surowo ukarane? Nietrudno pewnie domyśleć się, że jest pełne buntu, złości, chęci odwetu i pokazania rodzicom, że i tak zrobię swoje (i tak zrobi, kiedy rodzice nie będą widzieć). Czy w takich emocjach dziecko jest w stanie pomyśleć o swoim „występku”, „przewinieniu”, czy wzbudzimy proces żalu za winy, refleksji? W silnych emocjach trudno o refleksję. Dodatkowo dziecko może mieć poczucie, że zapłaciło już za soje przewinienia i nie ma co się zastanawiać i za dużo myśleć nad tym, co zrobiło.

Jest jeszcze jeden aspekt, który mnie, jako rodzica, odstrasza od kary. Kara jest rozwiązaniem siłowym. Karzemy dzieci, bo mamy nad nimi władzę. Dzieci uczą się, że kiedy sobie nie radzimy, rozwiązujemy sprawy siłowo, mamy moc ukarać dziecko i korzystamy z tej mocy. Czy to buduje nasze relacje z dziećmi? Czy uczy dzieci szacunku i zaufania do rodzica i do siebie?

Z tych właśnie powodów wyrzuciłam kary z mojego rodzicielskiego asortymentu działań wychowawczych. Czy to oznacza brak zakazów, nakazów i ograniczeń? Czy stałam się fanką i propagatorką bezstresowego wychowania? Absolutnie nie! Co zatem zrobić? Czy rodzic ma akceptować nieakceptowalne zachowania dziecka? Jak nauczyć dziecko dyscypliny, która ma się przerodzić w samodyscyplinę? Odpowiedź jest krótka „dziecko zawsze musi ponieść konsekwencje swojego niewłaściwego zachowania” (H. Ginott). Ma ponieść konsekwencje a nie zostać ukarane.

Konsekwencja to naturalna kara. Tylko taka kara może pełnić funkcje wychowawcze. Co to znaczy naturalna kara? To logiczna, naturalna, powiązana z „przewinieniem” konsekwencja. Przykład: kiedy dziecko sypie piaskiem w inne dzieci w piaskownicy, wychodzimy z piaskownicy (oczywiście po uprzednim ostrzeżeniu dziecka), kiedy dziecko ociąga się z kąpaniem – nie wystarczy czasu na oglądnie bajki lub czytanie książek, kiedy dziecko nie odrobi na czas pracy domowej nie siedzimy z nim do północy, idzie do szkoły z nieodrobioną pracą domową.

Mając świadomość tego wszystkiego zamieniliśmy kary na konsekwencje i żyłam sobie spokojnie w poczuciu dobrze sprawowanego rodzicielstwa do momentu, kiedy moje dziecko zgłosiło zapotrzebowanie na „bycie ukaranym”. Po raz kolejny przekonałam się, że stale trzeba patrzeć, słuchać i być UWAŻNYM rodzicem.

No i kary wróciły… Tylko teraz karą nazywam logiczne, naturalne konsekwencje zachowania dziecka. Nazywam to karą, aby moje dziecko mogło czuć się takim, jak inni i mogło „pochwalić” się w swoim dorastającym towarzystwie, jaką miało karę… Życie rodzica jest czasem zaskakujące….


 

O najlepszych „metodach” wychowawczych…

IMG_3888

Jak mądrze wychować? Co robić albo czego nie robić, aby dać dziecku solidny fundament, aby przygotować je do samodzielnego życia, zakorzenić w nim zdrowe poczucie własnej wartości, pozwolić rozwinąć skrzydła (i odlecieć w tym kierunku, który samo wybierze!!!).

Jak tego wszystkiego dokonać? Miliony porad, tysiące książek, mnóstwo poradników, wielu specjalistów. Jak wybrać te właściwe metody wychowawcze? Czy one w ogóle istnieją?

Jest wiele wartościowych metod, sposobów, wskazówek pomocnych w wychowaniu, ale najważniejszą „metodą” wychowawczą, która jest uniwersalna i sprawdza się w każdym przypadku jest BEZWARUNKOWA MIŁOŚĆ do dziecka. To jest ten wspomniany fundament, który pozwoli dziecku wzrastać i w dorosłości radzić sobie z życiem. Bezwarunkowa akceptacja dziecka daje mu poczucie bezpieczeństwa i jest podstawowym budulcem jego zdrowego poczucia własnej wartości. „Miłość nieobwarowana żadnymi warunkami jest nadrzędnym prawem dziecka” (Joanna Sakowska).

Akceptować bez stawiania warunków?… Czy to oznacza, że rodzic ma zgadzać się na wszystkie zachowania dziecka? To przecież nic innego jak bezstresowe wychowanie (a to, jak wiadomo, przyniosło średnie efekty)!!! Akceptacja dziecka, jako osoby, nie oznacza zgody na wszystkie jego zachowania: „Kocham cię i nie pozwalam na takie zachowanie”. Do bezwarunkowej akceptacji dziecka trzeba zatem dołączyć mądre wymagania i ograniczenia.

Reasumując można powiedzieć, że najlepszą metodą wychowawczą jest zdrowa równowaga pomiędzy bezwarunkową miłością i akceptacją dziecka, a mądrymi wymaganiami w stosunku do niego.

Tylko jak to realizować dzień po dniu, tydzień po tygodniu, rok po roku? Jest wiele „sposobów”, „metod”, „technik”, które pomagają na co dzień bezwarunkowo kochać i mądrze wymagać. Dobrze jest szukać ich wszędzie – czytać, słuchać, rozmawiać, oglądać i, to co najważniejsze, mieć swoją refleksję. Nie należy brać proponowanych „sposobów” i „metod” na zasadzie „kopiuj-wklej”. Niektóre „metody” są dobre dla jednych dzieci, dla innych już nie. Niektóre „wskazówki” odpowiadają osobowości rodzica i dziecka, inne nie. Te same „sposoby” pomagają dziś, a jutro już niekoniecznie. Ważne jest, aby być rodzicem uważnym. Rodzic uważny nie jest rodzicem idealnym, bo jak mówi Jesper Juul „Nie ma doskonałych rodziców. Nie ma nawet w przybliżeniu doskonałych rodziców”. Rodzic uważny akceptuje, wymaga i szuka inspiracji, bo ma świadomość, że on tu jest „szefem”, że to właśnie on ponosi odpowiedzialność za to, co dzieje się pomiędzy nim a dzieckiem. Rodzic uważny woli szukać inspiracji, niż pomocy w desperacji!!!


 

Jak chwalić dzieci aby budować w nich poczucie własnej wartości i adekwatną samoocenę?

Czy chwalić dzieci? Odpowiedź na to pytanie jest oczywista i wszyscy rodzice wiedzą, że TAK, że dzieci należy chwalić. Z chwaleniem w naszym życiu nie jest tak prosto, bo zauważamy przede wszystkim zachowania czy cechy, które nam przeszkadzają, które nas drażnią czy niepokoją. Co tu chwalić skoro zachowania dzieci przywykliśmy dzielić na niepożądane… i normalne. Mamy chwalić „normalność”? TAK, chwalmy to co wydaje nam się normalne. Pochwała rodzicielska bowiem pomaga dzieciom budować zdrowe poczucie własnej wartości, dodaje wiary we własne możliwości, pomaga radzić sobie z problemami, daje poczucie bezpieczeństwa.

Mając te wszystkie ważne elementy przed oczami, jako młoda matka dwóch małych dziewczynek, dużo chwaliłam swoje dzieci: „piękny rysunek”, „ładnie” „świetnie”, „fantastycznie”, „ty zawsze sobie świetnie radzisz”, „jesteś taka zdolna, że na pewno sobie poradzisz” itd., itp…. Żyjąc w poczuciu dobrze spełnianego rodzicielstwa ze zdziwieniem zauważyłam, że moje dziewczynki średnio wierzą w swoje możliwości, nie są zadowolone ze swoich osiągnieć, trudno im przychodzi radzenie sobie z niepowodzeniami i co więcej… moja pochwała przestała mieć dla nich znaczenie…. „Mamo, bo ty zawsze mówisz, że ładnie!!!”….

Co tu robić? Myślałam, czytałam, słuchałam i znowu myślałam aż w końcu odkryłam, że moje pochwały to było raczej wychwalanie (czyli „och”, „ach”, „świetnie”) a nie konstruktywna pochwała. Co zatem znaczy konstruktywna pochwała? Najkrócej mówiąc to taka pochwała, po usłyszeniu której dziecko:

  • czuje się zauważone przez rodzica
  • jego wkład pracy w daną czynność, zachowanie jest doceniony przez rodzica
  • czuje, że rodzic jest autentycznie zainteresowany jego osiągnieciem, zachowaniem.

Z pozoru wydaje się to trudne, w praktyce jednak nie jest tak skomplikowane. Z pomocą przychodzi pochwała opisowa (po raz kolejny wyrażam swoje wyrazy wdzięczności dla pań Faber, Mazlish za ich książki i dzielenie się rodzicielskimi doświadczeniami, m.in. w książce „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać aby dzieci do nas mówiły”).

Pochwała opisowa to ni mniej, ni więcej tylko „opisz co widzisz i wyraź swoje odczucia z tym związane”. Przykład: zamiast mówić „piękny jest ten rysunek” mówię „widzę domek, drzewka, chmurki, kwiatki, to chyba jest jeziorko a tu co jest narysowane? Jak patrzę na ten rysunek to zastanawiam się kto mieszka w tym domku”. To co najważniejsze w pochwale opisowej to autentyczne zainteresowanie tym co jest tam narysowane. Z początku wydawało mi się, że to strasznie trudne i że zajmuje dużo czasu. W praktyce okazało się, że tak nie jest. Zajmuje ok. 1 min i wcale nie jest trudne, bo po prostu opisuję, co widzę. Wreszcie pochwała spełnia swoją rolę i życie rodzica stało się prostsze. Odkąd stosuję pochwały opisowe moje córki potrafią same się pochwalić i docenić swoja pracę. Dodatkowo nie mam dylematu co tu powiedzieć kiedy widzę jakieś straszne bohomazy. Co zrobić, kiedy trzeba pochwalić coś, co wydaje się paskudne i brzydkie, a pochwała ma być przecież autentyczna! Dziś po prostu opisuję co widzę i okazuje się, że pozornie paskudny obrazek zawiera wiele głębokich treści, wystarczyło tylko zainteresowanie i dopytanie, co tam tak naprawdę jest narysowane.

Kolejne moje odkrycie związane z pochwałą rodzicielską (i nie tylko rodzicielską) to: warto doceniać wkład pracy dziecka („musiałeś się bardzo napracować nad wypracowaniem”) a nie jego wrodzone zdolności i talenty („ty potrafisz pisać świetne wypracowania, jesteś taki zdolny”). Badania pokazują, że kiedy dzieci są chwalone za wkład pracy są bardziej zmotywowane do wysiłku, mają odwagę podejmować zadania trudne i dodatkowo lepiej sobie radzą z niepowodzeniami. Chwaląc bowiem wkład pracy pokazujemy, że sukces zależy od wysiłku a nie od wrodzonych zdolności. (Badania C. Dweck, 1999r). Oczywiście zdolności pomagają ale nie są głównym czynnikiem sukcesu i warto to dzieciom od najmłodszych lat przekazywać.

 


 

 

Mamo, tato… skąd się biorą dzieci?…
Jak rozmawiać z 3-, 4-latkami o seksie?

Z dziećmi w tym wieku należy rozmawiać krótko, szczerze i na każdy temat. Dlaczego krótko? Bo dziecko w tym wieku nie jest w stanie skoncentrować się na dłuższej wypowiedzi. Dlaczego szczerze? Bo szczere odpowiedzi budują szczerą relację i zaufanie.

Konkretnie rzecz ujmując – jeżeli nasze 3-, 4-letnie dziecko pyta nas „skąd się wziąłem?”, to zgodnie z tą zasadą można odpowiedzieć „mama cię urodziła” lub „z brzuszka mamy”. Rodzice obawiają się tego typu pytań, bo widzą oczyma wyobraźni kolejne pytania z tej serii: a jak się znalazłem w tym brzuszku, a którędy wszedłem, jak mnie stamtąd wydobyli itd. Pytania, na które dość trudno jest odpowiedzieć naszemu 3-, 4-latkowi. Tymczasem dziecko w tym wieku już nie pyta dalej, kiedy otrzyma odpowiedź na swoje pytanie, biegnie odkrywać świat, bo dzieci w tym w wieku mają ogromną potrzebę eksploracji otaczającego je świata.

Dzieci w wieku 3-4 lata nie potrzebują wiedzy fizjologiczno-medycznej, bardziej chodzi im o wiedzę „życiowo-emocjonalną”. Chodzi o wspólne poszukiwanie odpowiedzi na pytania „skąd się wziąłem”, „kto mnie stworzył i dlaczego”. Dziecko pragnie usłyszeć, że jest kochane i rodzice bardzo chcieli je mieć. W tym wieku nie interesują się zbytnio tym, jak się to odbyło fizycznie, że jest na świecie.

Niezwykle istotne jest to, aby rodzice nie unikali odpowiedzi na pytania z serii „skąd się biorą dzieci”, wręcz powinni prowokować te pytania i szukać okazji do rozmów na „te tematy”. Jeżeli w życiu naszego 3-, 4-latka pojawia się rychła perspektywa „pójścia w świat rówieśników” – przedszkole, żłobek – to warto samemu zagajać w temacie seksu. Dlaczego?

Po pierwsze: warto, aby to rodzicie byli pierwszymi osobami, które będą dzieci wtajemniczać w kwestie związane z seksem i miłością. Jakiś czas temu funkcjonowało przekonanie, że to dzieci, poprzez zadawanie pytań, decydują o tym, kiedy należy rozpocząć rozmowy na „te tematy”. Pogląd ten zweryfikowało jednak życie. W dzisiejszych czasach dostęp do wszelkich informacji jest tak prosty i powszechny, że istnieje ogromne ryzyko, że nasze dzieci dowiedzą się o tym co to jest seks od swoich rówieśników, z telewizji, z internetu. Ważne jest aby pierwsze informacje dotyczące tej sfery dziecko usłyszało od rodziców, aby w jego pamięci emocjonalnej pozostały wspomnienia pełne ciepła i miłości. Sz. Grzelak w swojej książce „Dziki ojciec” mówi o tym, że to działa jak szczepionka. Najsilniejszy jest ten szczep bakterii, który zostanie wszczepiony jako pierwszy. Jest on na tyle silny aby przezwyciężać kolejne bakterie, które będą dostawały się do organizmu człowieka. W tym wieku dzieci nie zetknęły się jeszcze z ciemną stroną seksualności, są czystą kartką, którą można „zadrukować” takimi informacjami, jakie są, zdaniem rodziców, wartościowe. Mogą oni przez to kształtować pożądane postawy dziecka wobec seksualności.

Po drugie: jeżeli rodzice będą rozmawiać z dzieckiem na tematy związane z seksem i seksualnością człowieka od najmłodszych, okażą tym samym swoja gotowość rozmawiania na „te tematy” z dzieckiem. Powoli budują otwartość dziecka i zaufanie do rodzica. Dzieci w wieku 3-4 lata są pełne ufności do rodziców. Jeżeli rodzice zaczną rozmawiać z nimi na temat seksu i seksualności w sposób prosty, bez skrępowania i jednocześnie pełen ciepła i miłości jest ogromne prawdopodobieństwo, że dzieci będą traktować ten temat w sposób naturalny, jak każdy inny i ze swoimi wątpliwościami będą przychodzić do rodziców. Jest zatem duża szansa, że rodzice będą mogli mądrze towarzyszyć dziecku w jego wzrastaniu również w tej sferze. Oczywiście z pełnym poszanowaniem jego intymności.

Po trzecie: rozmowy rodziców z dziećmi (od najmłodszych lat) na tematy związane z seksem dają też większą możliwość ochrony dziecka przed zagrożeniami na tle seksualnym. Jeżeli dziecko nie będzie miało oporów w rozmawianiu z rodzicami na „te tematy”, będzie miało pewność, że zawsze może przyjść do nich ze swoimi pytaniami, mają oni większe szanse na wczesne identyfikowanie zagrożeń.


 

Dlaczego warto bawić się ze swoim dzieckiem?

Drugi Rodzicu, czy bawisz się ze swoim dzieckiem? Czy spędzasz z nim czas? Tak? To świetnie! Pewnie doskonale znasz swoje dziecko i widzisz jak się rozwija. Nie? Nie masz czasu czy chęci na zabawę z dzieckiem? To zacznij od dziś, nie od jutra. Dlaczego? Jest wiele powodów.

Po pierwsze to bardzo przyjemne zajęcie (o ile potrafisz nie myśleć o tym, co jeszcze masz do zrobienia). Wiem, wiem, zaraz wylistujesz rzeczy, które powinnaś/powinieneś zrobić. Znam to z życia, ale pomyśl, że Twoje dziecko raz w życiu ma 2 lata, 5, 10 czy 15 lat. Kiedy potrzebuje spędzić z Tobą chwilę przy zabawie czy rozmowie, pomyśl o tym. Może ma ważny powód… a może po prostu chce spędzić z Tobą przyjemne 15 min… Warto podarować sobie i dziecku 15 min dziennie.

Po drugie w trakcie zabawy masz okazję poznać swoje dziecko. Co jest dla niego ważne, co przyjemne, czego nie lubi a co uwielbia. Sposób, w jaki bawi się dziecko jest skarbnicą wiedzy o dziecku (i o jego rodzicach również). Jeżeli pojawia się w życiu dziecka problem, Twoja wiedza o nim może być bezcenna dla specjalistów.

Po trzecie zabawa wspomaga rozwój dziecka (i rodzica również). Zabawa stymuluje rozwój poznawczy, kształci zmysły, doskonali sprawność motoryczną, wzbogaca wiedzę.

Po czwarte zabawa stwarza okazję do ujawniania emocji. I dziecko i rodzice mogą przeżywać i wyrażać emocje (zazwyczaj przyjemne dla obu stron), co sprzyja tworzeniu się więzi pomiędzy nimi. Później łatwiej dogadać się w sytuacjach trudnych, konfliktowych.

Po piąte zabawa rozwija samodzielność dziecka oraz umiejętność komunikowania się z innymi ludźmi. Nic bardziej przyjemnego dla rodzica, kiedy patrzy, jak jego dziecko wzrasta i samodzielnie radzi sobie z kolejnymi umiejętnościami życiowymi. (Nie zapominaj wówczas, Drogi Rodzicu, doceniać starania dziecka – nie sukcesy, ale wysiłek).

I jak? Wystarczające powody, żeby zacząć już dziś? Ja zaczęłam, dawno tak nie odpoczęłam jak przez pół godziny układania puzzli z dzieckiem. A ile ważnych tematów można poruszyć w trakcie zabawy….

A może wydaje Ci się, że nie potrafisz? Że nie jesteś do tego stworzony/a? To nieprawda, słuchaj tylko dziecka i rób co proponuje. Ważne jest, żeby w trakcie zabawy nie narzucać dziecku swoich pomysłów i czekać na inwencję dziecka. Dziecko przejmuje kontrolę nad zabawą – ono jest szefem. Zadaniem rodzica jest przede wszystkim towarzyszenie dziecku i poświęcanie mu uwagi, zauważanie pozytywów i chwalenie. W czasie zabawy należy unikać wszystkiego co kojarzy się dziecku z wykonywaniem obowiązków (nauka, sprzątanie, poprawianie, wskazówki, moralizowanie, omawiane błędów). Druga niezwykle ważna kwestia: to jest czas dla dziecka – bez zerkania w telewizor, komputer, pilnowania obiadu itd. i co bardzo ważne jest to czas indywidualny dla każdego dziecka. Jeżeli masz więcej niż jedno dziecko staraj się spędzać z nimi czas indywidulnie. Wiem, wiem, jak ktoś ma 5 dzieci to robi się z tego prawie półtorej godziny dziennie a to już jest pewne wyzwanie dla rodzicielskiego kalendarza. Wówczas można ustalić kolejność i znaleźć indywidualny czas np. 2 razy w tygodniu. Ważne, żeby w ogóle znaleźć. Na „czas zabawy” zasługuje każde dziecko, bez względu na wiek czy swoje zachowania.

Psychologowie twierdzą, że „Czas zabawy” to bardzo przyjemna metoda terapeutyczna. Jest jedną z pierwszych metod, które wprowadzamy, pracując nad trudnymi, buntowniczymi zachowaniami. Sprzyja ona odbudowaniu relacji z dzieckiem po okresie konfliktów, jest dobrą metodą pracy z dzieckiem, które przeżyło jakiś rodzaj traumy lub boryka się z trudnościami adaptacyjnymi. Aby mogła być skuteczna powinna być stosowana przez dłuższy okres, min 3 miesiące, jakiekolwiek zamiany w zachowaniu dziecka mogą być widoczne po ok. 6-8 tygodniach.

A tak poza tym to, jak twierdzą niektórzy rodzice – uczestnicy warsztatów umiejętności wychowawczych, zabawa to dobra okazja do zdziecięcenia rodzica. W tym dobrym znaczeniu –żebyśmy mogli cieszyć się jak dzieci, być autentyczni jak dzieci… A większości z nas bardzo się to przyda….